fot. Piotr Łysakowski
fot. Piotr Łysakowski
Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki
2525
BLOG

Stefan Niesiołowski na bolszewickim froncie

Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki Polityka Obserwuj notkę 71

  

W analogicznej właśnie sytuacji znalazł się w piątkowe popołudnie Stefan Niesiołowski. I pewnie źle się stało, że tak zareagował. Tyle tylko, że odegrał on wtedy właśnie taką rolę. Zdesperowanego obrońcy Pałacu Zimowego stojącego naprzeciw połączonego bolszewickiego frontu pseudo rewolucjonistów i ich filmowych propagandystów.
 
 
 
         W prawicowych mediach zawrzało. Stefan Niesiołowski miał rzekomo „pobić” znaną dokumentalistkę Ewę Stankiewicz. Na filmie, który krąży po Internecie rzeczywiście widać, że byłemu wicemarszałkowi Sejmu, chyba nieco puściły nerwy. Cóż… Każdy jest człowiekiem i każdy był w sytuacji, w której go poniosło. To się często zdarza, zwłaszcza ludziom z temperamentem, do których zacny i zasłużony Marszalek z pewnością należy.
        
W całej tej sprawie ciekawe jest jednak inne pytanie. A brzmi ono tak: Co podczas piątkowych, związkowych burd na ulicach Warszawy „dokumentowała” Ewa Stankiewicz? Jakie nowe „dzieło” miało być efektem jej piątkowej pracy? Bo jeśli miałby to być prawdziwy dokument to musiałby mówić o hordach, w jakiejś części podchmielonych związkowców, którzy atakują demokratycznie wybrany parlament, naruszają cielesną nietykalność posłów i palą ich fotografie na asfalcie. Za co? Za głosowanie nad absolutnie konieczną, dla przyszłości kraju reformą.
        
Czy tak ma wyglądać zaplanowany dokument Ewy Stankiewicz? Śmiem wątpić. Myślę, że raczej w założeniu ma być to obraz patriotycznie przejętego tłumu, który rusza na parlament w obronie wolności, demokracji, praw człowieka, ludzkiej godności, a może nawet – o zgrozo – praworządności! Ewa Stankiewicz na 100 % chce zrobić właśnie taki dokument o tych najzwyklejszych ulicznych burdach i ich bohaterach.
        
Jak należałoby nazwać taką działalność? Bo chyba raczej nie, tworzeniem filmu dokumentalnego z prawdziwego zdarzenia. Albo inaczej, to jest dokument – tyle, że bardzo specyficzny. Takich dokumentów powstało w przeszłości wiele. Kiedy podczas rewolucji bolszewickiej grupy podburzonych przez komunistów, podpitych rewolucjonistów atakowały na przykład Pałac Zimowy, to pewnie wśród nich też znajdowali się specyficznie rozumiani „dokumentaliści”. „Dokumentaliści”, którzy mieli za zadanie przedstawić rządny grabieży i alkoholu tłum jako szlachetny zryw ludzi walczących o swoje podstawowe prawa. I takie też dokumenty wtedy, na bolszewickie zlecenie, powstawały. Pytanie tylko, w jakim świetle owi „dokumentaliści” mieli za zadanie przedstawić tych, którzy na przykład w Pałacu Zimowego przed owym atakiem się bronili? Czy mieli przedstawić ich, jako desperacko broniących się ludzi przed zrewoltowanym tłumem? Czy może, jako kastę zdemoralizowanych arystokratów, żyjących z ucisku własnych współobywateli? Raczej to drugie. I oczywiście gdyby do takiej rozmowy „dokumentalisty” z obrońcą Pałacu Zimowego miało dojść, to może i lepiej, aby ów obrońca spokojnie tłumaczył wtedy swoje racje. Tyle tylko, że trudno byłyby się dziwić jego podenerwowaniu.
         W analogicznej właśnie sytuacji znalazł się w piątkowe popołudnie Stefan Niesiołowski. I pewnie źle się stało, że tak zareagował. Tyle tylko, że odegrał on wtedy właśnie taką rolę. Zdesperowanego obrońcy Pałacu Zimowego stojącego naprzeciw połączonego bolszewickiego frontu pseudo rewolucjonistów i ich filmowych propagandystów. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka