UE to wspólnota interesów państw, które twardo walczą o własne, narodowe korzyści. Trzeba o tym pamiętać i po prostu skutecznie to robić. A co myślą o tym mieszkający w Brukseli Polacy? Wśród nich chyba jednak – choć to nieprecyzyjne ujęcie – królują niestety różne formy keynesizmu. Dla zwolenników Friedmana to jest naprawdę smutna konstatacja…
Od niedzieli do wtorku byłem w Brukseli. I przyznam szczerze – mam dwie niewesołe, ogólne refleksje. I jedną uwagę.
Refleksja pierwsza to poziom usług w stolicy Europy. Krótko mówiąc – milionowa aglomeracja wessała kilkanaście tysięcy znakomicie zarabiających urzędników, którzy zwyczajnie – zepsuli tutejszy rynek. Taksówkarze, kelnerzy, hotelarze czy urzędnicy są chyba, najzwyczajniej zdemoralizowani. Stracę tę pracę, to znajdę inną, więc jej nie szanuję. Robię ją byle jak i po łebkach. Nie klient, a usługodawca to nasz pan. Na tym tle, poziom polskich usług jest po prostu niebotyczny.
I refleksja druga. Niebezpieczny proces odrywania się brukselskiej administracji. Nie tyle złe czy nietrafione decyzje ile powolność ich podejmowania jest tu problemem. Przy takiej powolności – owszem, częściowo wynikającej z wielkości tego organizmu – tworzenie ram prawnych dla wzmacniania konkurencyjności europejskiej gospodarki jest niezwykle trudne. Pierwszy choćby przykład – gaz łupkowy. Gdy USA udoskonalają już proces jego wydobycia, UE powoli wypracowuje dopiero wstępne ramy prawne tego procesu. Wiara, że przy tej opieszałości przezwyciężymy europejski kryzys jakoś maleje.
I uwaga końcowa. UE to wspólnota interesów państw, które twardo walczą o własne, narodowe korzyści. Trzeba o tym pamiętać i po prostu skutecznie to robić. A co myślą o tym mieszkający w Brukseli Polacy? Wśród nich chyba jednak – choć to nieprecyzyjne ujęcie – królują niestety różne formy keynesizmu. Dla zwolenników Friedmana to jest naprawdę smutna konstatacja…