fot. Piotr Łysakowski
fot. Piotr Łysakowski
Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki
1468
BLOG

Nerwy Michalkiewicza

Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki Rozmaitości Obserwuj notkę 30

 Co uważa za moje łajdactwo – domyślam się. Chodzi pewnie o moją przynależność do PO (z której list, jak ustalił portal konserwatyzm.pl, sam chciał niegdyś kandydować), ale co wobec tego w tej licytacji ma do pokazania mój polemista? Jakiego łajdactwa - oczywiście mniejszego niż moje dzisiejsze członkostwo w Platformie - on sam, w czasach pracy w organie ZSL się dopuścił? Bo do tego, że ma coś na sumieniu prowadzi prosta, logiczna analiza jego tekstu. W takim razie co to było? Tu Michalkiewicz milczy jak zaklęty. Przyznaję, że milczenie to jest niezwykle interesujące. Może, po latach, warto je wreszcie przerwać?

Stanisław Michalkiewicz postanowił odpowiedzieć na mój wpis dotyczący jego lęków, wyniesionych z czasów pracy w Zielonym Sztandarze. Postanowił tak, choć - jak wyraźnie zaznacza - zwykle tego nie czyni. Mój tekst dostępny jest tutaj: (http://jflibicki.salon24.pl/439048,stanislaw-michalkiewicz-leki-z-zielonego-sztandaru), a redaktora Michalkiewicza tutaj: (http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2581).
 
Tekst ten wygląda na pisany przez człowieka niezwykle czymś podenerwowanego. I chyba temu właśnie podenerwowaniu należy przypisać to, że w tym przypadku jego autor postanowił od własnej, świętej zasady niepolemizowania odstąpić. W czym przejawia się owa michalkiewiczowska nerwowość?
 
Poza używaniem - jak rozumiem pod moim adresem - słowa uznawanego powszechnie za wulgarne (co zwykle, u ludzi przynajmniej powyżej pewnego poziomu wykształcenia, jest oznaką zdenerwowania), znany redaktor odbiera mój tekst jako zaproszenie do "licytowania się na łajdactwa". Tymczasem ja swoim wpisie wyrażałem jedynie troskę o stan nerwów mojego adwersarze, który wyniósł z czasów pracy w organie ZSL. Żadnego łajdactwa mu nie zarzucałem. Tymczasem Michalkiewicz chce się ze mną w dziedzinie łajdactwa licytować. No dobrze.
 
Co uważa za moje łajdactwo – domyślam się. Chodzi pewnie o moją przynależność do PO (z której list, jak ustalił portal konserwatyzm.pl, sam chciał niegdyś kandydować), ale co wobec tego w tej licytacji ma do pokazania mój polemista? Jakiego łajdactwa - oczywiście mniejszego niż moje dzisiejsze członkostwo w Platformie - on sam, w czasach pracy w organie ZSL się dopuścił? Bo do tego, że ma coś na sumieniu prowadzi prosta, logiczna analiza jego tekstu. W takim razie co to było? Tu Michalkiewicz milczy jak zaklęty. Przyznaję, że milczenie to jest niezwykle interesujące. Może, po latach, warto je wreszcie przerwać?
 
To być może pierwsza przyczyna michalkiewiczowskiej nerwowości. Ale chyba jest i druga. Bo w sprawie słynnej już Razwiedki musiałem poruszyć w moim polemiście jakąś najgłębiej ukrytą strunę. Dlaczego tak sądzę? Bo zwykle w takich sytuacjach tylko człowiek najgłębiej zawstydzony i niepewny odwołuje się w dyskusji do rodziny adwersarze. I tylko ktoś taki przywołuje przydługą litanię swych opozycyjnych zasług z czasów PRLu. Ktoś, kto co do nich nie ma większych wątpliwości,  zwykle tak nie postępuje...
 
Może być wreszcie i nerwowości Michalkiewicza przyczyna trzecia. Otóż fakt jego translatorskiej pracy w radzieckiej agencji prasowej nie był chyba szerzej znany jego czytelnikom. A myślę, że warto się nad owym faktem ciut dłużej zatrzymać. Dlaczego?
 
Bo przecież, gdybym to ja zaczął dziś pracę w rosyjskiej agencji prasowej, to wydziwianiom i dywagacjom Michalkiewicza i jego kolegów  nie było by końca. Dywagacjom choćby takim, jakie to związki i z kim muszę mieć, żem taką pracę otrzymał. Dywagacjom pewnie uzasadnionym. Tak samo jak uzasadnione mogą być takie dywagacje, gdy mówimy o podobnej pracy w latach 70tych. To przecież logiczne.
 
Nerwowość redaktora w tej materii ma jednak chyba i inne podłoże. Otóż rynek wielbicieli spisków i służb wszelakich jest w Polsce rynkiem dość obszernym. Obszernym na tyle, że cenieni autorzy publikacji na ten temat - a wśród nich i Stanisław Michalkiewicz - odnoszą na nim spory, komercyjny sukces. Warunek tego sukcesu jest jednak jeden - wiarygodność. A wiarygodność ową - zwłaszcza wśród czytelników tak z natury podejrzliwych, jak wielbiciele tego gatunku literatury - bardzo łatwo stracić. Więksi już z przerażeniem patrzyli jak ją tracą i to z dużo bardziej błahych powodów niż praca w radzieckiej agencji prasowej. Czyżby to przerażenie udzielało się dziś Michalkiewiczowi?
 
I wreszcie na koniec. Zastanawia się mój adwersarz z czego wnioskuje, że jest już u schyłku życia? Rzecz jasna, że tego nie wiem. Szczerze życzę mu 100 lat w jak najlepszym zdrowiu! Wiem jednak, jakie bywają symptomy podeszłego wieku.  Takie choćby jak skłonność do zawiłych dygresji w mowie i  piśmie (jaką bowiem rolę pełnią w naszej dyskusji, przywołane w tekście mego polemisty, przykłady komputerowego samozapłonu i senator Możdżanowskiej, dalibóg nie wiem). Ale niech się Pan nie martwi Panie Redaktorze! Niezależnie od postępujących z wiekiem skłonności do dygresji i coraz bardziej zawiłych wywodów WSKSiM zawsze przygarnie. Naprawdę. Więc po co te nerwy?


Tu polityka zaczyna swój dzień:www.300polityka.pl
 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości