Jeśli tak będzie, to opozycja – niczym stawiający pierwsze kroki na lodowisku początkujący łyżwiarz – będzie mogła bezsilnie patrzeć. Patrzeć jak powoli – na początek w warstwie programowej – będzie systematycznie pożerana.
Mamy nowy rząd Donalda Tuska. Za godzinę usłyszymy expose premiera. Dwie kwestie na teraz wydają mi się jednak najistotniejsze. I obie wiążą się z osobą Jarosława Gowina.
Pierwsza to taka, że jego nominacja jest objawem pewnej normalności. A jej symbolem jest podnoszący się lament, że nowy minister sprawiedliwości nie jest prawnikiem. Ale przecież taki ruch jest standardem w ustabilizowanych demokracjach. Co więcej, cóż jak nie cywilna kontrola nad armią była symbolem fundamentalnej zmiany u progu III Rzeczpospolitej? Wtedy było dla wszystkich oczywiste, że właśnie nie wojskowy – uwikłany w korporacyjne zależności – będzie gwarancją fundamentalnej zmiany w polskiej armii. Z Gowinem jest podobnie. Jeśli w sprawie deregulacji i sprawiedliwości ma nastąpić istotna zmiana, to musi ją zrobić nie prawnik. Ktoś taki jak Jarosław Gowin.
I sprawa druga. Ta nominacja – jeśli nie jest jedynie medialną – stanowi jak najgorszy prognostyk dla rozbitej, pisowskiej opozycji. Bo może się okazać, że Gowin zrealizuje najistotniejsze fragmenty jej programu. Choćby zdereguluje gospodarkę, usprawni sądy, otworzy prawnicze korporacje i zaostrzy politykę karną. Nie zdziwię się jeśli za chwilę – takim eksperckim gwiazdom opozycji jak Szałamacha czy Wipler – przyjdzie jedynie z niewyraźną miną przyznawać rację nowemu szefowi resortu sprawiedliwości.
Jeśli tak będzie, to opozycja – niczym stawiający pierwsze kroki na lodowisku początkujący łyżwiarz – będzie mogła bezsilnie patrzeć. Patrzeć jak powoli – na początek w warstwie programowej – będzie systematycznie pożerana. A tę specyficzną konsumpcję opozycji rozpocznie nowy minister sprawiedliwości – Jarosław Gowin. Czy tak będzie? Zobaczymy.
facebook.com/flibicki
Komentarze