granica kirgisko - kazachska, 20 lipca 2016.
granica kirgisko - kazachska, 20 lipca 2016.
Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki
395
BLOG

U kazachskich sąsiadów Kirgizów. Pan Feliks, jezioro i wielbłądzie mleko…

Jan Filip Libicki Jan Filip Libicki Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 7

Rano pan Feliks zabiera nas na wycieczkę. Wywozi nas do Parku Narodowego, 40 minut drogi od Ałmaty. Jadąc wąskimi, krętymi, górskimi drogami wyjeżdżamy na wysokości 4000 metrów i naszym oczom ukazuje się jezioro zwane Wielikie Ałmatijskie. To takie nasze Morskie Oko tyle, że nieco mniejsze, ale za to położone zdecydowanie wyżej w górach. Turystów też jest sporo chodź do popularności Morskiego Oka jeszcze daleko. Jest pięknie.

Ruszamy w kierunku granicy kirgisko – kazachskiej. Z Biszkeku jest do niej dwadzieścia kilka kilometrów i 40 minut jazdy samochodem. Korzystamy z podwózki auta Konsulatu Honorowego. Punkt graniczny mamy przekroczyć pieszo, bo kontrola pojazdów bywa szczegółowa i czasochłonna. Dojeżdżamy. Naszym oczom ukazują się tragarze. Każdy z wózkiem. Proponują pieszym przekraczającym granice – a w obie strony jest ich sporo – że za drobną opłatą przewiozą im bagaż. My nie mamy go wiele. Tyle, co na jedną noc, więc rezygnujemy z tego dobrodziejstwa. Jest nas pięciu. Ksiądz Komorowski, Tomasz Szrama, Krzysztof Grzybowski, Piotr Matuszczak i ja.

Kto pamięta granice czasów PRLu, ten szybko odnajduje znajomy klimat. Wypełnianie niezliczonych formularzy i karteczek. Długa, choć mało szczegółowa kontrola. Kamery, pytania. To głównie po stronie kazachskiej, bo strona kirgiska idzie gładko. Granice przekraczają głównie ludzie z licznymi bagażami wyglądający na mrówki i cudzoziemcy. Cała operacja zajmuje nam około 40 minut.

Po stronie kazachskiej czeka już na nas auto naszego Konsulatu w Ałmaty. Pakujemy się do niego z trudem. W sumie, przez 200 kilometrów do celu będziemy podróżować w 6 osób. Naszym kierowcą jest pan Feliks Sapiński. Przyznam szczerze, że przez pierwsze minuty nie mogę go rozgryźć. Czy jest przedstawicielem tutejszej Polonii, czy też przyjechał z kraju? W końcu pytam go o to. A pan od dawna w Ałmaty? – zagaduję. A już 28 lat – uśmiecha się pan Feliks. A co pana tu sprowadziło? – dopytuję. Miłość – odpowiada z romantycznym uśmiechem. I opowiada nam historię swojego życia.

Ma 58 lat. Pochodzi z Radomia. Tam ukończył technikum budowlane i pracował w Warszawie. Blisko 30 lat temu, idąc z kolegą ulicą stolicy zobaczył przed sobą dwie egzotyczne dziewczyny. Patrz, jakie fajne Japoneczki – rzucił głośno trącając kolegę łokciem. A co, podobam ci się? – spytała płynną polszczyzną odwracając się jedna z nich. W tej sytuacji rezolutnemu panu Feliksowi nie pozostało nic innego, jak zaprosić tę Japoneczkę na kawę.  Okazało się przy tym, że dziewczyny wcale nie są z kraju Kwitnącej Wiśni tylko z Kazachstanu. Po kawie sprawa posuwała się już w szybkim tempie i po dwóch latach, w 1988 roku, pan Feliks wylądował w Ałmaty, żeby zabrać żonę do Polski. Niestety... Właśnie wtedy zmarła jej matka, a żona – jedynaczka - nie chciała zostawić ojca samego w Kazachstanie. Pan Feliks zgodził się więc, że to on osiądzie w Ałmaty na stałe. I tak już mieszkam to 28 lat - mówi. Żona zmarła na raka cztery lata temu, syn jest szefem kuchni w jednej eleganckich restauracji w Mińsku - ożenił się z resztą z pochodzącą z Białorusi Polką - a ja zostałem tutaj I pracuję w Konsulacie - konkluduje nasz kierowca. Ale mówi, że na emeryturę zamierza wrócić do Radomia.

Dojeżdżamy do Ałmaty. Przy wjeździe do miasta nie ma świateł. Panuje absolutna wolna Amerykanka. Jedziemy, kto pierwszy, ten lepszy. Nawet autobusom komunikacji miejskiej nikt nie ustępuje tutaj pierwszeństwa.

Wjechawszy do miasta udajemy się wprost do tutejszej katedry katolickiej. Jak na polskie warunki jest to nowy, choć niewielki, zwyczajny kościół. Zostawiłem to naprawdę sporo pracy własnych rąk - mówi nam pan Feliks. Ksiądz Andrzej odprawia mszę. Wzruszające wrażenie robi na nas zbiór modlitewników, książek i innych dewocjonaliów, które tutejsi katolicy przechowali przez czas komunistycznych represji. Widok jest naprawdę wzruszający.

Z katedry jedziemy do siedziby Konsulatu. Naszym gospodarzem jest zastępujący Konsula Generalnego pan Radosław Gruk. Wcześniej pracował w Czarnogórze, od niedawna jest w Ałmaty. Zabiera nas na obiad do etnograficznej restauracji. Jeszcze nie wiemy, że ten lokal zapamiętamy na naprawdę długo. W menu znajduje się bowiem wielbłądzie mleko oraz steki z koniny. Choć wolą steki wołowe, te końskie są dość smaczne, a już naprawdę smaczne jest wielbłądzie mleko. Jak się jednak niebawem okaże kulinarne pozory naprawdę mogą mieszkańców Europy wprowadzić w błąd.

Po obiedzie pan Feliks zabiera nas na zwiedzanie miasta. Ałmaty – przynajmniej, gdy chodzi o główne ulice - robi wrażenie. To prawdziwa metropolia nie, dająca się porównać Biszkekiem. Widać dobrobyt wynikający z eksportu kazachski ropy i gazu. Zresztą benzyna jest tu jeszcze tańsza niż w Kirgistanie. Tamtejsze cena 2 zł spada tutaj do kwoty 1,40 zł. Pan konsul Gruk wyjaśniłem jednak, że - jak to zwykle w życiu - sytuacja Kazachów też ma dwie strony. Przez lata wysokich cen ropy i gazu przyzwyczaili się oni do wygodnego życia. Do inwestycyjnego rozmachu. Teraz, gdy ceny ich głównych dóbr eksportowych spadły, a budżet państwa się skurczył, zapanowała lekka panika. To dlatego na gwałt Kazachowie szukają dziś inwestorów, ale naprawdę nie jest to łatwe, aby z roku na rok przestawić styl funkcjonowania własnej gospodarki a jeszcze trudniej własne przyzwyczajenia. Podziwiamy jednak ałmatyjskie drapacze chmur i dzielnicę nazywaną Paryżem, u wejścia, do której stoi mała replika Wieży Eiffla. Inną ciekawą rzeczą, którą pokazuje nam pan Feliks, jest Pomnik Bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941 - 1945. Niezależnie od jego ideologicznego wydźwięku, jego forma rzeźbiarska robi na nas naprawdę ogromne wrażenie.

Za stosowną opłatą nocujemy w konsulacie, więc o kolację i jutrzejsze śniadanie musimy się wystarać we własnym zakresie. Feliks wiezie nas więc do marketu. I tutaj zaskoczenie. W miejscach gdzie w Polsce zwykle stoi nasze mleko, tu też stoi mleko w kartonikach tyle, że końskie i wielbłądzie. Wracamy w gościnne mury Konsulatu. I tutaj daje o sobie znać nasza mała odporność na wielbłądzie mleko. Bez wchodzenia w zbędne szczegóły, napisze tylko, że każdy, kto go skosztował pod wieczór przeszedł gwałtowne oczyszczenie organizmu.

Rano pan Feliks zabiera nas na wycieczkę. Wywozi nas do Parku Narodowego, 40 minut drogi od Ałmaty. Jadąc wąskimi, krętymi, górskimi drogami wyjeżdżamy na wysokości 4000 metrów i naszym oczom ukazuje się jezioro zwane Wielikie Ałmatijskie. To takie nasze Morskie Oko tyle, że nieco mniejsze, ale za to położone zdecydowanie wyżej w górach. Turystów też jest sporo chodź do popularności Morskiego Oka jeszcze daleko. Jest pięknie.

Niestety nie obywa się bez pewnego wypadku. Towarzysz naszej podróży – Krzysztof Grzybowski – schodząc nad brzeg jeziora boleśnie skręca nogę. Sytuacja jest jeszcze o tyle skomplikowana, że miał on w planie swój szerszy, realizowany na własną rękę kazachski program. Po nabyciu w aptece stosownych leków, i skorzystania z opieki konsulatu, Krzysztof decyduje się jednak realizować swój harmonogram.

Zjeżdżając na dół jedziemy wzdłuż akweduktu, który zaopatruje w górską wodę mieszkańców Ałmaty. Niestety… Nie mamy wystarczająco dużo czasu, żeby zwiedzić jeszcze jedną ciekawostkę, a mianowicie słynny tor do uprawiania łyżwiarstwa szybkiego o nazwie Medeu, na którym bito rozliczne rekordy świata, bo położony był odpowiednio wysoko w górach.

Wracamy do Konsulatu. Po drodze odwiedzamy jeszcze leżący w jego pobliżu meczet. Modlące się w nim muzułmanie przyjmują nas dość przyjaźnie a to, co nas uderza to fakt, że choć jest to zwykły dzień roboczy w świątyni jest kilkanaście osób. I wszyscy są młodzi...

Znów wyjeżdżamy do katedry. Na mszę,  po której jesteśmy podjęci kawą przez jej proboszcza, wrocławskiego franciszkanina, ojca Bogumiła, który jest jednocześnie wikariuszem generalnym diecezji. Ojciec Bogumił jest to już 15 lat. Opowiada o tym, że elementem ich duszpasterstwa jest codziennie nakarmić licznych tutaj potrzebujących oraz dwa razy w tygodniu świadczyć im darmową, drobną pomoc medyczną. Ojciec Bogumił mówi nam, że w ciągu tych 15 lat wzrost ekspansji islamu jest w Kazachstanie widoczny. I że on osobiście modli się o to, aby prezydent Nazarbajew rządził krajem jak najdłużej, bo to daje wszystkim minimum stabilności. O prezydencie mówi dobrze, choć uśmiecha się, gdy wspomina o parkach i ulicach noszących już teraz, za jego życia, imię pierwszego prezydenta Kazachstanu. Rzeczywiście. Dla swoich obywateli Nursułtan Nazarbajew jest prawdziwym Ojcem Narodu. Tym, co wyczerpuje kazachskie określenie Papa Nacji.

Opuszczamy ojca Bogumiła i gnamy z panem Feliksem z powrotem ku granicy z Kirgistanem. Jesteśmy na niej mniej więcej po 3,5 godzinach. Żegnamy naszego opiekuna i znów pieszo pokonujemy granicę kazachsko – kirgiską. Tym razem nie mamy samochodu, więc trzeba skorzystać z taksówki. Nauczony doświadczeniem targuję się. Zaczynamy od 800 somów, a kończymy na okrągłej sumie 500. Tyle musimy zapłacić za trochę ponad 20 km do Biszkeku. Konkretnie do polskiego Konsulatu Honorowego przy ulicy Gogola. Spotykamy tam Aigul, która na dwie ostatnie noce załatwiła nam elegancki hostel, tuż przy głównym placu miasta. I tu zaskoczenie. Za 2 kilometry, z Konsulatu do hotelu, taksówkarz bierze od nas połowę tego, co jego kolega wziął za 20 km z granicy do Biszkeku. Cóż.... Co kraj to obyczaj...

Kwaterujemy w hostelu. Od zarządzających nim kobiet dowiadujemy się, że Polacy są tu jedną z najczęściej nocujących nacji. Zresztą – mówią - jest was czterech, będziecie spali w ośmioosobowym pokoju na piętrowych łóżkach,  więc dokwaterujemy wam jeszcze trzy osoby. Ale nie martwcie się, to będą właśnie wasi rodacy.

I rzeczywiście. Kolejny raz potwierdza się stara prawda, że Polaków można spotkać wszędzie. Nasi koledzy z pokoju to trzech studentów z Częstochowy. Przylecieli tu tak jak my przez Stambuł. Potem wynajęli za 3000 somów taksówkarza, który zawiózł ich do Oszu, ostatniego dużego miasta przed granicą z Chinami. Stamtąd, autostopem, dostali się na granicę, gdzie poznali wojskowego, który urodził się w Polsce, jako dziecko stacjonującego w Legnicy żołnierza radzieckiego. Ten zapakował ich do tira i kazał kierowcy przewieść ich przez 10 kilometrową strefę niczyją, aż do granicy chińskiej. Stąd nasi towarzysze dostali się dalej autostopem do najbliższego dużego chińskiego miasta, przesiedzieli tam trzy tygodnie i właśnie wracają...

Wychodzimy na ulice. Wraz z przypadkowo poznanym Czechem wymieniamy pieniądze w kantorze. Ruszamy coś zjeść, ale o tej godzinie większość lokali jest już zamknięta. W końcu trafiamy do tureckiego baru. Prowadzi go młody, wykształcony właściciel, z doświadczeniem pracy w różnych europejskich  korporacjach. Obywatel kirgiski pochodzenia tureckiego. Mówi, że ma już dwa takie lokale. Że rzucił korporację. Bardzo się wstydzi, gdy okazuje się, że nie ma dostosowanej dla potrzeb osób niepełnosprawnych toalety. Mówi, że w kolejnych lokalach ten brak nadrobi. Rozmowa schodzi na politykę i na ostatni zamach stanu w Turcji. Nasz gospodarz nie może się nachwalić prezydenta Erdogana. Mówi, że to prawdziwy turecki patriota. Że postawił Turcja na nogi tak jak wcześniej Stambuł, którego był merem. Że dziś skończyła się w Turcji korupcja, nie rządzi armia, a służba zdrowia jest łatwo dostępna dla wszystkich obywateli. Gdy go słucham myślę sobie, że to przecież nie tylko w Turcji jest dziś sprzyjające czas dla takich rządów...

Posiłek jest znakomity, ale najwspanialsza jest herbata. Naszego rozmówcę opuszczamy po północy i wracamy do hostelu żeby spędzić w nim pierwszą z dwóch nocy. Za każdą z nich płacimy 12 dolarów od osoby ze śniadaniem. Jutro trzeba wcześnie wstać. To będzie nasz ostatni dzień w Kirgistanie. Czas na zakupy...

Tu polityka zaczyna swój dzień: www.300polityka.pl

Poznań 2.0 - najważniejsi w jednym miejscu - bo informacja nie musi być nudna  http://miastopoznaj.pl/

Wielkopolski Portal Osób Niepełnosprawnych – www.pion.pl

www.facebook.com/flibicki

Zobacz galerię zdjęć:

Katedra katolicka. Zbiór modlitewników i dewocjonaliów, przechowanych przez czas komunistycznych represji. Ałmaty, 20 lipca 2016
Katedra katolicka. Zbiór modlitewników i dewocjonaliów, przechowanych przez czas komunistycznych represji. Ałmaty, 20 lipca 2016 Ulice Ałmaty, 20 lipca 2016. My z panem Feliksem, Pomnik Bohaterów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej 1941 - 1945, Ałmaty, 20 lipca 2016. jezioro Wielikie Ałmatijskie, 4 tysiące m.n.p.m, Ałmaty, 21 lipca 2016.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości